Ten czarny kocur trafił do lecznicy w piątek - i tak już zostało. Ze standardowymi dolegliwościami kota wolno żyjącego: dramatem w paszczy, bogatym życiem wewnętrznym i zewnętrznym (stąd te wyłysienia - trzeba go było wygolić niemal do gołej skóry na skutek bardzo zaawansowanej wszołowicy), wychudzeniem i śladami po licznych złamaniach w obrazie rtg... Piątek mieszkał tuż przy głównej ulicy i pewnie wielokrotnie stawał się ofiarą czterech kółek - tak jak i jego kumpel ze stada, Poniedziałek... Karmicielka kilkukrotnie próbowała przeprowadzić oba koty na nieco bardziej bezpiecznie położony teren ogródków działkowych, ale one niestety zawsze wracały tuż pod blok... W końcu trafiły do nas - i miały już zostać, by szukać domu na zawsze. Piątek był tym bardziej oswojonym z człowiekiem - pozwalał się głaskać, wydawał się zupełnie niezestresowany pobytem w klatce. Nic nie zapowiadało tragedii - wieczorem przed feralnym porankiem jeszcze pięknie wciągał karmę, a po niecałych 12 godzinach wolontariuszka znalazła go nieprzytomnego i wychłodzonego w klatce... Natychmiast znalazł się w lecznicy, jednak żadne działania (leki, płynoterapia, dogrzewanie etc.) nie przyniosły najmniejszych efektów. Po dwóch dniach bezskutecznych zabiegów lekarze stwierdzili nieodwracalne uszkodzenie mózgu - w takim stanie Piątek mógłby jeszcze wegetować jakiś czas - może nawet kilkanaście dni - ale szans na wyzdrowienie nie było żadnych, zatem podjęliśmy jedyną słuszną decyzję...
Żegnaj, Piątku, szkoda, że nie dane było Tobie nacieszyć się spokojnym i dobrym życiem u boku swojego człowieka...
Jeśli chcesz przeczytać historię Piątka, znajdziesz ją na naszym forum.